poniedziałek, 13 czerwca 2016

Na rozpęd

Disclaimer: tego posta napisałem zanim dowiedziałem się o strzelaninie w Orlando. Chwilowo nie mam siły czytać go jeszcze raz i zastanawiać się, czy bym coś w nim zmienił, albo czy bym go wręcz całego nie usunął, wiec puszczam jak jest, bez edycji

Doszedłem ostatnio do bardzo rewolucyjnego wniosku, któż wielu z Was na pewno mocno zbulwersuje. Nie będę ukrywał, sam byłem w lekkim szoku i trochę zajęło mi przemożenie dysonansu poznawczego, który w nieunikniony sposób mnie ogarnął, gdy okazało się, że rzeczywistość nie przystaje do wyobrażeń. Otóż okazuje się że najlepsze pomysły wcale nie koniecznie przychodzą do głowy akurat w chwilach gdy korzysta się z dokładnie przeciwległej części ciała w, nie bez powodu tak przezywanej, "świątyni dumania". Równie twórcza może być podróż środkami zbiorowej komunikacji miejskiej. Wiem! szok!

I tak na przykład u mnie, jadącego do pracy, to już nie jest nie strumień świadomości. To istna Amazonka. To tylko 40 minut, a ile inspiracji. Niecałe trzy kwadranse, a ja tworzę nową teorię wszystkiego. No prawie wszystkiego. Jakiś tam szczegół zawsze umknie. Detal. Ale spoko, wrócę do tematu jak będę wracał z pracy, nie? I wtedy to na grubo, pokojowy Nobel w kieszeni! O ile nie zapomnę o co mi chodziło w ciągu tych ośmiu (kto uwierzył ten gapa) godzin w pracy. Bo przecież w pracy czeka zawsze tyle conf-calli, statusów, apdejtów i generalnie zabawa lepsza niż w disnejlendzie, tylko zwierzęta do mnie jeszcze nie mówią. Należałoby więc te złote myśli jakoś udokumentować. Zapisać na ten przykład. Wiadomo: jak nie zapiszę, to zapomnę. Niestety jakoś nigdy nie mam czasu ich zapisać. Nie szkodzi! Przecież "Jak ważne, to się przypomni"...  zazwyczaj się nie przypomina. Czyli proszę sobie w ramach ćwiczeń do domu wywnioskować na ile te liczne objawienia były ważkie i transcendentalne. Ale to w sumie też nie szkodzi, bo jak się już jednak uda coś zanotować, to potem można wklejać gdzie się chce, nie? Kiedyś powiadano że "papier wszystko przyjmie". A co dopiero internet!

Tak najostatniej to mnie natchnęło, proszę ja was, w autobusie relacji Ząbki City - Jelonki Gł. (via Warszawa). Tak mnie pozytywnie natchnęło, wiecie? To rzadkość. Szczególnie jak uwzględni się jakich inspiracji może dostarczać wspomniany autobus relacji Ząbki City - Jelonki. Czytałem sobie jednym okiem i nie bacząc na szczegóły ostatnią Politykę (a.k.a. "tą czerwoną gazetę! :/" jak ją kiedyś ochrzciła Mała Mi). I w tejże Potylice (typo, but it stays) był, słuchajcie, taki artykuł o nas o i nich. Znaczy nie to że dosłownie o nas (że, nie wiem, ja i wy, czy ja i jakiś mój ktoś). Artykuł był o tym, jak to immanentną cechą ludzkiego umysłu, tego co to ma te wszystkie te złote myśli jadąc autobusem, jest dzielenie wszystkiego na kategorie. A przede wszystkim dzielenie innych ludzi i ich umysłów na kategorie "My" i "oni". I jak sobie ten przykładowy ludzki umysł tak już innych podzieli  na "mych" i "onych", to dopiero zaczyna się zabawa. Jakie to wygodne jest, proszę ja was, jak się ludzi już powrzuca do wiaderek "my" i "oni", to potem nie trzeba przy każdej jednej decyzji myśleć od nowa "ojej, a ten czy tamta to z sensem mówi, czy raczej niekoniecznie?", "mam zrobić co mnie prosi, czy dla świętego spokoju strzelić z otwartej?". Patrzysz tylko na etykietkę na wiaderku i już wiesz! Po pierwsze "mysi" według niego mogą prawie wszystko, i z założenia nigdy się nie mylą, no chyba że z przyczyn zewnętrznych i obiektywnych. Natomiast o "onszych" to właściwie na wejściu się myli. I to najpewniej dlatego, że inaczej po prostu nie umie (a już najpewniej to jest tak, że jak "nasz" zrobił "be" to na mur beton przez "onych"!) Bo, wicie-rozumicie, tak jest ponoć szybciej, i łatwiej, i mniej glukozy się spala, a o nią było kiedyś na sawannie bardzo trudno. Więc taki "myk" był na wagę ewolucyjnego złota

Tu kolejny szok i niedowierzanie, bo taki model bardzo ładnie się spisywał w czasach gdy od decyzji "polujemy razem czy polujemy na siebie" zależało nasze być albo nie być. Ale potem (nagłówekna gazeta.pl na pewno brzmiałby "WTEM!...") świat się zdeczko skomplikował i wiaderka trochę przeciekają. Ale my ich dalej używamy. A ponieważ dysonans poznawczy, to im bardziej rzeczywistość do wiaderek nie da się upchnąć, tym bardziej ją kolanem dopychamy. Aż coś nie pęknie. Przykłady można by mnożyć i zdarzają się bardzo "spektakularne", jak na przykład gdy "mysi" Hutu bardzo sprawnie pozbywali się "onszych" Tutsi (dwa razy), ale są też bardziej codzienne. Bo MY ciężko pracujemy, a jak ktoś jest biedny, to ON na pewno jest głupi i leń i jeszcze nam zabiera, bo socjal z NASZYCH podatków na niego idzie. A jak KTOŚ się dorobił, to pewnie cwaniak i nakradł. NAM nakradł!

Autor w przywołanym na początku artykule, jak może się domyśliliście, bardzo szybko zaczął opisywać jak ten mechanizm działa na przykładzie polskiej polityki. Bo jak JA jestem przeciw PiS, to ONI na pewno są zacofaną tłuszczą wsteczników którzy tylko i wyłącznie dla własnej radości zakazują aborcji i plują na gejów. Bo ONI głupi są i źli z natury. A jak JA jestem za PiS, to CI po drugiej stronie są wszyscy rozwiąźli złodzieje. Bo to zboczeńcy i zdrajcy. Wszystko zgodnie z zasadą "Bo każdy pijak to złodziej". W skrócie: taki oto automatyzm mamy w naszych głowach i trzeba się nieźle napracować, żeby go przezwyciężyć. Jedna ze smutniejszych obserwacji w artykule była taka, że niektórzy, głownie politycy, głównie prawicowej proweniencji wykorzystują te automatyzmy do swojej cynicznej gry z nami. Jedyna dająca otuchę natomiast taka, że jest sposób aby przełamać (sztucznie) tworzone bariery. Prosty. Trzeba ze sobą rozmawiać. MY z NIMI. I odczarować uprzedzenia. Co więcej trzeba rozmawiać właśnie na te tematy, w których się nie zgadzamy...

I to by było na tyle ile jednym okiem udało mi się przeczytać z sense. Włączyła się lawina skojarzeń i nie zdążyłem na czas zejść do schroniska. A że tej nocy spałem zawrotne 4,5 godziny, to zmierza ona w niebezpiecznym kierunku. No bo jak rozmawiać, skoro tu już prawie idzie na noże?! Jaki trudny temat wybrać na przełamanie lodów? Może z grubej rury? Miejmy najgorsze za sobą, a potem pójdzie z górki. Zrobiłem mały eksperyment myślowy starając sobie wyobrazić jak miałbym zacząć poważną rozmowę na jakiś kontrowersyjny temat z kimś, kto z założenia się ze mną w tym temacie nie zgadza. Jakieś aborcje i prawa gejów. Albo choć coś o Trybunale? Może być ciężko... Może jednak trzeba zacząć od czegoś łatwiejszego. Może na samym początku trzeba pogadać o czymś rozrywkowym bardziej. O sporcie lepiej nie, bo sympatie kibiców mogą być bardzo odmienne i kolejna wojna gotowa. PIEROGI! (przypominam: spałem nieco ponad 4h. to jedyne co mam na usprawiedliwienie). Każdy przecież lubi pierogi, c'nie? Wiadomo, Polak jak głodny to zły. Zrobi się piknik, każdy się nafutruje pierogów i da się pogadać. A i ryzyko niedocukrzenia się zmniejszy, więc każdy będzie mógł bardziej racjonalnie podejść do zagadnienia. Tak! Pierogi dla wszystkich! Everybody pierogi!